U Rosenthala

To już wspomnienie, jak fatamorgana:
Kraków, Eligiusz i ulica Jana.
Szyba kafejki z firmowym napisem.
Czytam „Rosenthal“. „Wejdź do środka“ – słyszę.
Trochę niepewna, ale jednak wchodzę.
Ogromne lustro rośnie na mej drodze,
wskazując salę, która nie istnieje.
Staję w popłochu. Eligiusz się śmieje.
Siadam na sofie naprzeciw gabloty,
W której się pysznią cenne bibeloty
Z najdroższej w świecie śnieżnej porcelany.
Na spodkach, z gracją, stoją filiżany,
W nie zaburzonym, idealnym rzędzie.
Złote obwódki, nie widoczne wszędzie,
zmusiły jednak wnętrza projektanta,
aby niektóre położył na rantach,
wydobywając pełny kunszt zdobienia.
Kelner subtelnie zbiera zamówienia.
Po czym podaje, z wygięciem nadgarstka,
czarne expresso w bielutkich naparstkach.
Lekka muzyczka, wystrój bez przesady,
jak w idealnym miejscu na posiady,
Żadnego baru, żadnych świeczek w dymie.
Dymowski Eli żartuje jedynie.
szukając w myślach znanych sobie ludzi.
Mówi z przejęciem, broń Boże nie nudzi.
W słowach i w gestach widać, że esteta.
W sposobie życia, zaiste poeta.
Nie będzie kropki. To nie koniec zatem.
Gospodarz prosi tym razem herbatę.
„Zielony skoczek“ brzmi nazwa mieszanki.
Obsługa wnosi większe filiżanki,
By móc uraczyć nas wonnym naparem.
Na stole kwitnie krokusików parę,
wsadzonych również w cennym Rosenthalu.
Dzbanek-perfekcja w najmniejszym detalu.
Kanty czajniczka i jego obłości,
Nie budzą we mnie cienia wątpliwości,
że to zastawa najlepsza z możliwych.
A mój rozmówca, niezmiennie cierpliwy,
czeka na pierwsze herbaty siorbnięcie.
To Elitarne Krakowskie przyjęcie
włoskim klimatem koi podniebienie.
Szkoda, że teraz to tylko wspomnienie.

*8 .03.2004*pociąg Kraków-Szczecin*7.15-8.50

DoDoHa